Dreny trzeba czyścić na bieżąco

Korzenie roślin uprawnych i drzew, a nawet żabę, lisa czy piżmowca można znaleźć w drenach na polach. Wie o tym Arkadiusz Karolewicz ze Strzelec Wielkich w powiecie gostyńskim, który dba o drożność odwodnienia.

Dreny – kiedyś ceramiczne, dziś plastikowe rury o średnicy od 5 do 16 cm – spełniają bardzo ważną rolę w regulacji gospodarki wodnej na terenach uprawowych. Ich zadaniem jest odprowadzanie nadmiaru wód gruntowych. Pierwsze dreny w naszym kraju były zakładane ponad 100 lat temu. – Widziałem mapy niemieckie z 1900 r. – tłumaczy Arkadiusz Karolewicz, który zawodowo zajmuje się naprawą sieci drenarskich. Dodaje, że właśnie te rury zakładane w 20 – leciu międzywojennym i tuż po wojnie są lepsze, niż wkopywane w latach 60 – 70-tych. Większość z nich wykonana jest z ceramiki. Jeśli zaistnieje potrzeba wymiany części sieci, odtwarza się ją plastikiem, który jest tańszy i bardziej dostępny. Nie wiadomo jednak, czy będzie tak trwały. – Nie mam pojęcia, jak ten drenaż będzie działał po kilkudziesięciu latach. Jeszcze nie są sprawdzone. To jest nowość – mówi Arkadiusz Karolewicz. Sieci ułożone są na głębokości od 40 cm do 2 metrów. Najpłycej zakładane były w latach 70-tych. – Z reguły nie zahaczy się o nie przy pracach agrotechnicznych, choć czasem pługiem je rolnicy dotykają i niszczą – wyjaśnia.

Największy problem pojawia się, gdy dren stanie się niedrożny. Wówczas nadmiar wody nie spływa do rowu, a pozostaje na polu. To z kolei powoduje zastoje wody, podtopienia i gnicie upraw. Dreny zarastają korzeniami rzepaku, zbóż i lucerny. – Korzenie od rzepaku idą do 2 metrów w głąb. Dzieje się tak zwłaszcza, gdy jest suchy rok. Rośliny szukają wilgoci– zaznacza Arkadiusz Karolewicz. Nie lada problemem są korzenie drzew, zwłaszcza wierzby i topoli, które rozrastają się na duże odległości. Są grube i mogą zająć nawet całą przestrzeń w rurze. Wówczas jakikolwiek przepływ wody jest niemożliwy. Zdarza się, że nieumyślnymi sprawcami hektarowych podtopień na polach są także zwierzęta, które wciskają się w większe dreny, po czym nie mogą się z nich wydostać. – Są to żaby, czasem lisy. Raz widziałem też pozostałości po piżmowcu – mówi mieszkaniec Strzelec Wielkich i dodaje, że w swojej karierze zawodowej spotkał rozlegle zalane tereny, po których pływały kaczki.

Arkadiusz Karolewicz drenarką zajmuje się od 25 lat. Fachu uczył się przy ojcu, który na pole zabierał go ze sobą. – Podoba mi się ta praca. Mimo że jest ciężka, robi się rękami w zimnej wodzie, jest się brudnym od ziemi. Miałem wielu współpracowników, którzy po krótkim czasie rezygnowali. Zimno i błoto odstraszało ich – stwierdza. Dodaje, iż od roku wszelkie prace wykonuje przy pomocy minikoparki. Wcześniej przy drenach posługiwał się tylko łopatą drenarską. Ile hektarów gruntów ręcznie przekopał? – Oj dużo! Na jednym polu w gminie Pogorzela wykopałem 50 dziur. Co odetkaliśmy, zatykało się. Powodem były korzenie rzepaku – mówi. Pracuje na zlecenie spółek wodnych i rolników, głównie na terenie gmin Piaski i Pogorzela w powiecie gostyńskim. Przyznaje, że specjalistów w tej dziedzinie jest coraz mniej. – Ci starsi poumierali albo przestali działać, bo to ciężka praca. Jeśli nie będzie profesjonalistów, rolnicy będą musieli uczyć się i sami udrażniać dreny – stwierdza pan Arkadiusz.

Niedrożny drenaż najłatwiej dostrzec na polu wiosną, po zimowych roztopach. Często jednak właściciele gruntów nie wiedzą, gdzie dokładnie dreny się znajdują, w jakim kierunku są ułożone (mogą iść na wprost, bądź na skos) i na jakiej głębokości. Szczegółowych mapek też wiele razy brak. – Czasem kieruję się mapami, ale często ich nie ma. Najlepsze mapy są przedwojenne i te po II wojnie światowej. Natomiast dokumenty sporządzone w latach 60-tych są już mniej dokładne – wyjaśnia. Nie ma równej rozstawy drenów. Skąd zatem pan Arkadiusz wie, gdzie kopać? – To są lata praktyki. Na niektórych polach widać to bardzo ładnie, na innych gorzej. Gdy osobiście nie widzę, muszę działać na wyczucie – wyjaśnia. Aby znaleźć newralgiczne miejsce, wykopuje kilka dziur i obserwuje, czy woda wybija. Dren udrażnia za pomocą druta, który wciska do otworu. Czas oczyszczania zależy od stopnia zabrudzenia.

Kondycja drenarki jest zależna od wielu czynników. Przede wszystkim jej funkcjonalność powiązana jest z rowami melioracyjnymi. Jeśli drenaż jest zarośnięty, zasypany śmieciami, woda z pól nie ma gdzie spływać. – A rowy nie są w najlepszym stanie. Powinno się o nie dbać. Wtedy dreny się czyszczą, bo ziemia z rurek wylatuje do rowu. Dzięki temu cały system dobrze działa. Jeśli jeden element zaszwankuje, jest problem – tłumaczy Arkadiusz Karolewicz i przestrzega rolników, by drenami zajmowali się już wtedy, gdy pojawią się pierwsze objawy niedrożności. – Trzeba to na bieżąco udrażniać. Czasem gospodarze zabierają się dopiero, gdy wymoknie im kilka hektarów. A to już za późno, pola się nie uratuje – mówi. Potwierdza to rolnik z powiatu krotoszyńskiego, na którego polu w marcu pojawiły się podtopienia. – Jeśli drenarka nie jest drożna, straty są ogromne. Gdy rowy są wyczyszczone, drenarka jest sprawna, nie ma problemów i wszystko funkcjonuje jak powinno. Zboże trzeba zasiać, nawóz wysiać, a potem z tego nic się nie zbierze. Praca i nakłady idą na marne. Poza tym nie można wjechać na pole. Z hektara można uzyskać 7 ton zboża, więc strata jest duża – mówi.


Powyższy artykuł pochodzi z:
http://wiescirolnicze.pl
autor D. Jańczak
fot. D. Jańczak